Kilka rzeczy, które warto wiedzieć przed podróżą do Republiki Dominikany

Dominikana to nie wyspa

Dominikana to państwo leżące na wyspie Haiti (można spotkać się również z nazwą Hispaniola), zajmujące około 2/3 jej powierzchni. Dominikana nie jest wyspą. Zatem mówienie, że lecimy „na Dominikanę” jest po prostu błędem. Lecimy bowiem „do Republiki Dominikany” położonej na wyspie Haiti.

Sami Dominikańczycy irytują się, kiedy słyszą od turystów, że ich wyspa to piękne miejsce. Warto o tym pamiętać i stosować poprawną formę, zarówno w rozmowie z samymi Dominikańczykami, jak i ze znajomymi, którym będziemy opowiadać o rajskich wakacjach pod palmami.

Na marginesie, warto zapoznać się z historią Dominikany i Haiti i obecnymi relacjami między państwami. Polecam podcast Macieja Okraszewskiegi Dział Zagraniczny, odcinek 40. Czemu Dominikana odebrała obywatelstwo setkom tysięcy osób.

Warto znać podstawy hiszpańskiego

Wydawać by się mogło, że wszyscy (lub prawie wszyscy) znają angielski. My też byliśmy przyzwyczajeni, że w podróży w zupełności ten język nam wystarcza do swobodnej komunikacji. Okazało się jednak, że podstawowa znajomość hiszpańskiego mogłaby zaoszczędzić nam mnóstwo czasu, irytacji i stresu w trakcie naszej dwutygodniowej podróży.

Bez znajomości hiszpańskiego było momentami po prostu ciężko, a przy okazji zabawnie. Nawet w hotelach, czy wypożyczalniach panie bezradnie rozkładały ręce i nie były w stanie udzielić nam pełnej informacji w języku angielskim. Tłumacz Google nie zawsze działał (kwestia zasięgu), a my odchodziliśmy z niczym, bo kompletnie nie rozumieliśmy o co chodzi naszemu rozmówcy (lub w drugą stronę – on nie rozumiał nas). Na przyszłość już wiemy, że musimy podszkolić hiszpański i poza „dzień dobry”, „dziękuję” i „poproszę kawę z mlekiem” wypadałoby umieć zapytać o drogę, przystanek autobusowy i ubezpieczenie auta. Niemniej, Dominikańczycy to bardzo sympatyczni ludzie i za wszelką cenę starali się nam pomóc, choćby tłumacząc coś na migi lub pisząc ceny palcem na piasku.

Dominikana to nie tylko kurorty

Przeglądając zdjęcia w intrenecie i oferty biur podróży widzimy idealne plaże z białym piaskiem i obłędnie turkusową wodą. Jednym słowem RAJ. I tak faktycznie tak jest, ale Dominikana to także małe miasteczka i wioski bez dostępu do bieżącej wody i prądu, dzieci bawiące się przed domami, ciemne ulice gdzie nie spotkasz turysty, śmieci leżące przy drodze i na plażach, wysypiska glonów na plażach publicznych. Warto wybrać się poza hotel i zobaczyć prawdziwą Dominikanę – różnorodną, dziką, zieloną, z uśmiechniętymi ludźmi w sklepach i na ulicach. Poczuć klimat miejsca w którym jesteśmy – wypić drinka lub kawę w lokalnym barze i zjeść kupione na ulicy owoce.

Polecam wypożyczyć auto lub złapać autostop i ruszyć w nieznane. Można odkryć prawdziwe rajskie miejsca bez turystów i podejrzeć prawdziwe życie Dominikańczyków.

Autostopem dojedziesz w każde miejsce

Dominikańczycy są naprawdę mistrzami w organizacji transportu. Nie ma kursowego autobusu? Żaden problem, podwieziemy Cię! Motor, bus, prywatny samochód, na pewno dojedziesz tam gdzie chcesz.

Zdarzyło nam się korzystać z takiej opcji – jechaliśmy z Bavaro do Macao, czyli około 25 km.

W jedną stronę skorzystaliśmy z opcji podwózki motocyklem (tak, 3 osoby, 2 plecaki, 1 motocykl, 0 kasków!), a powrót odbywał się częściowo komunikacją miejską, częściowo busem z pracownikami serwisu drukarek. Oczywiście kilka dolarów dla kierowców za pomoc jak najbardziej wskazane. Przygoda i wspomnienia bezcenne!

Ulica to dżungla

Na ulicach auta mieszają się z jednośladami i pieszymi. Wygrywa większy i szybszy. Za późno ruszasz na zielonym świetle? Inni kierowcy zwrócą ci uwagę poprzez natychmiastowe użycie klaksonów. Jedziesz autem, ale ktoś właśnie postanawia przejść przez ulicę? To też się zdarza. Mimo progów zwalniających, ograniczenia prędkości chyba nie są brane na serio przez Dominikańczyków. Ba! Progi zwalniające mają miejscami ubytki, tak by jednoślady mogły przejechać bez zwalniania. Auta zaparkowane są dosłownie wszędzie. Kultura jazdy i styl zdecydowanie różnią się od tych znanych nam z Europy. Początki jazdy mogą być lekkim szokiem, ale po kilkunastu przejechanych kilometrach można wpaść w rytm i poczuć się jak miejscowy.

Kokosa kupisz (praktycznie) wszędzie

Na terenie hotelu od ogrodnika, na ulicznym straganie, na plaży, w barze i każdym sklepie, w którym mieliśmy okazję robić zakupy spożywcze – kokosy były dostępne wszędzie, kiedy tylko mieliśmy na nie ochotę. Za 1-3 dolary można kupić cudowne orzeźwiające kokosy.

Na plaży w Macao mieliśmy przyjemność poznać Alejandro, miejscowego sprzedawcę kokosów. Przechodził akurat wzdłuż plaży, pomachał do nas z daleka, podszedł przywitał się. Kilka minut później wdrapał się na palmę i zaczął zrywać kokosy.
Kokosy otworzył maczetą, wyciągnął słomki z kieszeni, a my po chwili mogliśmy cieszyć się smakiem zimnej wody kokosowej.

Rozgwiazdy, papugi i małpki to nie zabawki

To dla mnie zdecydowanie najsmutniejsza część turystyki – małpki, papugi, iguany i inne zwierzęta żyjące na uwięzi, tylko dla chwilowej radości urlopowiczów i zdjęcia ze „słodkim zwięrzątkiem” na plaży, czy przy wodospadzie.

Na Catalinie dodatkowo obserwowaliśmy jak turyści wyciągali rozgwiazdy z morza i podawali je sobie z ręki do ręki, do kolejnego „słodkiego” wakacyjnego selfi. Widok smutny i straszny, a zwracanie uwagi przez innych kończyło się awanturą.

Zwierzęta to nie pluszaki.
Rozgwiazdy umierają w kilka sekund po wyjęciu z wody. Papugi mają podcinane lotki, a małpki dostają razem z jedzeniem środki odurzające, tylko po to by nie były agresywne wobec turystów i sprawiały wrażenie ślicznych zwierzaczków. Cały dzień trzymane są w słońcu i upale, na krótkiej smyczy.
Miejsce dzikich zwierząt jest w dżungli, w lesie, na wolności.
Warto osiem razy zastanowić się, czy zdjęcie warte jest cierpienia niewinnych stworzeń.

Muzyka to życie Dominikańczyków

Muzykę słychać wszędzie! W każdym miejscu, czy to na ulicy, przed domem, w centrum miasteczka – na każdym kroku rozbrzmiewa muzyka.
Merengue i bachata po prostu płyną w żyłach Dominikańczyków. Warto dać się ponieść i wczuć w klimat miejsca, w którym jesteśmy. Dobra zabawa gwarantowana!

Najlepsze pamiątki to kakao, kawa i rum

Od dawna moimi ulubionymi pamiątkami ze wszystkich podróży są produkty spożywcze.
Dżem z opuncji z Teneryfy, oliwki prosto z Krety, wino Pošip z Chorwacji. To według mnie najlepsze przywoływacze wyjazdowych wspomnień.

Co zatem kupić w Dominikanie? Odpowiedź jest prosta – rum, kakao i kawę, czyli narodowe produkty Dominikany.

Jadąc przez Dominikanę można obserwować bezkresne uprawy trzciny cukrowej, z której wyrabiany jest właśnie rum.

Jedną z popularniejszych marek trunku jest Brugal, odmiany Brugal Anejo i Brugal Blanco Supremo (polecam spróbować obu).
Fabryka Brugal została założona w 1888 roku przez Andreasa Brugala Montenero w Puerto Plata, działa nieprzerwanie do dziś.
Jeżeli chcemy odwiedzić fabrykę rumu, możemy wybrać się do Brugal Ron Factory. Fabryka ma oddziały w San Pedro de Macorís na wybrzeżu południowym oraz w Puerto Plata na północy. 
Warto wiedzieć, że 90% całej produkcji tego alkoholu konsumuje się w samej Dominikanie, a tylko 10% przeznaczone jest na eksport.

W kawę i kakao możemy zaopatrzyć się w lokalnych sklepach lub małych rodzinnych gospodarstwach.
Przewagą drugiej opcji jest możliwość spróbowania różnych odmian kawy i wybranie tej najsmaczniejszej dla nas. Warto zwrócić uwagę na sposób pakowania – opakowanie musi być szczelne, inaczej smak kawy mocno rozczaruje.
Dodatkowo można podpatrzeć jak kawa jest palona, jak suszy się kakaowce i obrabia ziarna.
Poza kawą na straganach znajdziemy również miód kawowy, owoce, kokosy, ekstrakt wanilii, czy Mamajuanę.

Dominikana, czyli karaibskie wakacje w listopadzie

Pandemia Covid-19 mocno weryfikowała wszystkie podróżnicze plany – to, co do tej pory było łatwo dostępne, nagle okazywało się niemożliwe. Azja? Nic z tego! Europa? To też nie takie oczywiste? Może USA? No nie tym razem…

Kryterium wyboru było proste – ma być ciepło, rajsko, mają być palmy i plaża. Szukaliśmy miejsca, w którym oderwiemy się od deszczu, zimna i całego listopadowego smutku, jaki panował w Polsce. Złota jesień dawno minęła, do magii Bożego Narodzenia jeszcze daleko…

Braliśmy pod uwagę Zanzibar, Malediwy, Meksyk lub Dominikanę.

W przypadku Dominikany i Meksyku niewątpliwym plusem był brak konieczności wykonywania dodatkowych testów RT-PCR przed wylotem i po powrocie do Polski (w listopadzie 2021 obowiązywały inne zasady powrotu spoza strefy Schengen. Warto na bieżąco śledzić informacje o obostrzeniach dotyczących Covid).

Dominikana od dawna była na naszej liście podróżniczych miejsc do zobaczenia, ale zawsze gdzieś tam odkładana na inne czasy. Decyzja została przyspieszona. Wybór padł na Dominikanę i cale 14 dni karaibskiego klimatu z palmami, słońcem i rumem!

Chcąc oszczędzić sobie całego zamieszania z organizacją wyjazdu na własną rękę, poszliśmy trochę na łatwiznę i wykupiliśmy wycieczkę w biurze podróży. I tutaj wiem, że można taniej, lepiej, inaczej, ale zależało nam na bezstresowych wakacjach, bez zastanawiania się i szukania jakie są zasady tranzytu, z jakiego miasta lot będzie najtańszy, itd.

Jeżeli Dominikana, to plaża Bavaro i Punta Cana.

Punta Cana to zdecydowanie miejsce do podziwiana niesamowitych wschodów słońca.

Poranek to również idealny mement dla wszystkich aktywnych osób – nie jest jeszcze gorąco, na plaży nie spotkamy tłumów, idealna opcja na jogę lub bieg wzdłuż plaży, co osobiście serdecznie polecam!

Ale nie samą plażą Bavaro stoi Dominikana. Warto wybrać się poza hotel, aby zobaczyć plaże i morze jak z pocztówki.

Wycieczki wykupiliśmy u sprzedawcy na plaży. Zdecydowaliśmy się na trzy najpopularniejsze atrakcje – Saona, Catalina i Samana.

Najbardziej rajskim punktem wyjazdu była oczywiście wyspa Saona.

Przejrzysta woda o bajecznym kolorze, palmy kładące się wprost do Morza Karaibskiego, miękki i biały piasek, czyli prawdziwe wyobrażenie karaibskiego raju.

Jeżeli szukamy najlepszego miejsca do nurkowania, zdecydowanie będą to okolice wyspy Catalina.

Kolorowe rybki, rozgwiazdy i niesamowita rafa koralowa gwarantowane. Trafiliśmy na świetnego kapitana i jego załogę – pomagali schodzić pod wodę, pokazywali gdzie najlepiej podpłynąć aby zobaczyć najlepszą rafę i rybki.

Jeżeli chcemy uciec z turystycznego Bavaro, polecam wybrać się do małej miejsowości Macao oddalonej od Punta Cana o ok. 30 km.

Plaża Macao to prawdziwa perełka, zwłaszcza jej środkowa część – plażę dzieliliśmy z surferami, którzy dzielnie walczyli z falami. Poza tym cała plaża dla nas! Świetnym pomysłem było zabranie ze sobą hamaka, który rozbiliśmy między palmami. Prawdziwy rajski chill!

Plaża Bavaro również ma swój klimat. Tak wiem, to najbardziej turystyczna z turystycznych opcji w Dominikanie na wybór hotelu, ale czasem taka forma odpoczynku też jest ok 😉

Woda oceanu miała przepiękny kolor, plaża była codziennie sprząta z glonów przez obsługę hotelową, a śniadania z takim widokiem chyba nigdy by nam się nie znudziły.

Zachody słońca również były magiczne. Niebo mieniło się wszystkimi kolorami od pomarańczowego, przez róż, błękit aż po fiolet i granat. Coś niesamowitego!

A nocne niebo rozbłyskało się tysiącami gwiazd…

Kolejne relacje z Dominikany wkrótce. Stay tuned 🙂

Weekend za miastem – Poleski Park Narodowy

W tym roku na weekendowe zwiedzanie sprawdzam nowe miejsca, których do tej pory nie miałam okazji zobaczyć. Czy to z polecenia znajomych, czy z rekomendacji w mediach społecznościowych – zawsze jest coś nowego do odkrycia, nawet blisko domu.

Takim właśnie nowym miejscem jest znajdujący się w województwie lubelskim utworzony w 1990 roku Poleski Park Narodowy.

Park to prawie 98 km2 powierzchni i kilka pieszych i rowerowych ścieżek przyrodniczych udostępnionych turystom.

Dojazd do parku z Warszawy, w zależności od natężenia ruchu zajmie około 2,5-3 godziny.

W trakcie tej wizyty na Lubelszczyźnie sprawdziłam dwie ścieżki przyrodnicze – Dąb Dominik i Spławy.

Koszt biletu wstępu na pojedynczą ścieżkę dla osoby dorosłej to 6 zł.

Bilet do parku musiałam kupić stacjonarnie w kasie, niestety opcja zakupu biletu online nie była możliwa. Nie wiem, czy to kwestia chwilowego problemu technicznego strony, czy coś innego, ale warto mieć ze sobą gotówkę na taką ewentualność.

Ścieżka Dąb Dominik (ścieżka piesza) rozpoczyna się w Kolonii Łomnickiej, dla turystów udostępniony jest wygodny parking zaraz przy wejściu na szlak. Do wyboru mamy ścieżkę w wersji krótszej i dłuższej.

Trasa w wersji dłuższej (którą polecam) liczy około 3,5 km w obie strony, a jej przejście zajmie mniej więcej (w bardzo spokojnym tempie) 1-1,5 godziny.

Początkowo wchodzimy w wysoki las sosnowy, który już na wstępie robi niesamowite wrażenie. Efekt bajkowości potęguje pięknie rozporoszone między koronami drzew światło i cienie padające na ścieżkę.

Po wyjściu z lasu dochodzimy do największej atrakcji – zarastającego jeziora Moszne. W tej części można spotkać (lub usłyszeć) żurawie, łosie, czaple czy bobry.

Powierzchnię jeziora częściowo pokrywa kożuch utworzony z roślin, czyli tak zwane pło lub spleja. Dokładne informacje, o tym co dzieje się na danym obszarze parku przeczytać można na tablicach, które napotkamy po drodze przy kładkach.

Dalsza część spaceru to obszar rozległych bagien i torfowisk porośniętych przez bogatą i soczystą roślinność. Idąc dalej tą trasą dojdziemy do torfianek, czyli dawnych wyrobisk po wydobyciu torfu, a dalej do wsi Jamniki.

Na parking możemy wrócić przez wieś Jaminiki lub wybierając tę samą kładkę przez torfowiska i bór sosnowy.

Kolejną wybraną przeze mnie ścieżką były Spławy.

Auto można zostawić na terenie Muzeum PPN – parkowanie jest bezpłatne, ale trzeba zdążyć z powrotem do godziny 17.00, ponieważ po tej godzinie plac muzeum jest zamykany.

Trasa rozpoczyna się w miejscowości Stare Załucze i liczy około 7,5 km. Na jej przejście będziemy potrzebować 2,5-3 godziny.

Ważna uwaga – oznaczenie szlaku zobaczyć można przy barze Przystań Spławy naprzeciwko muzeum, ale jest to koniec trasy. Wejście na szlak znajduje się kilka metrów dalej. Po wyjściu z terenu muzeum należy kierować się w lewo, tam zgaduje się właściwe wejście, zgodne z kierunkiem zwiedzania.

Ścieżka Spławy prowadzi przez las brzozowy, brzeziny bagienne, ols kępkowo-dolinkowy, łąki turzycowe, aż do jeziora Łukie, największego zbiornika wodnego na terenie parku.

Przy jeziorze do dyspozycji turystów udostępnione zostało miejsce do odpoczynku, czyli zadaszona wiata, w sam raz na piknik, czy chwilę wytchnienia.

Dalsza część ścieżki prowadzi po grobli dziedzica. I w tym miejscu czar mojego zwiedzania i spacerowania nieco prysnął, a to ze względu na co chwile szeleszczące trawy, w których wiły się zaskrońce. Dla kogoś, kto panicznie boi się wszystkich węży, jaszczurek żab i innych tego typu „stworzonek” może to być duży dyskomfort, zwłaszcza, że zaskrońce miejscami wygrzewały się na kładkach, centralnie przed moimi stopami, ale taki urok lasu, w końcu to ich dom…

Niemniej, sama trasa robi ogromne wrażenie. Jest bardzo dobrze przygotowana, oznaczona, po drodze znajdziemy tablice informacyjne o gatunkach zwierząt jakie tu spotkamy.

Co ważne, kładki są wąskie i naprawdę nie warto tutaj wybierać się na wycieczkę rowerową – momentami jest ciężko minąć się z kimś, kto na siłę próbuje przejechać trasę na dwóch kółkach. Dla rowerzystów udostępnione są inne trasy i myślę, że trzeba szanować zasady obowiązujące na terenie każdego parku.

Dla kogo są ścieżki? Według mnie dla każdego. W zależności od predyspozycji, można wybrać trasy krótsze lub dłuższe. Bez większych trudności poradzą sobie na nich dzieci – to w zasadzie spacer przez las przez dobrze przygotowane trasy.

Szczegółowe informacje o pozostałych trasach pieszych i rowerowych dostępne są na stronie parku http://www.poleskipn.pl/

Madera w 7 dni – co warto zobaczyć

To moja bardzo subiektywna lista głównych punktów wartych zobaczenia na Maderze. W 7 dni nie sposób oczywiście zobaczyć na wyspie wszystkiego, ale myślę że te główne punkty pokażą w jak pięknym miejscu właśnie jesteśmy.

Kolejność wymienionych atrakcji jest losowa.

Ponta de São Lourenço Przylądek świętego Wawrzyńca

Właściwie to trasa dla każdego. Szlak jest przygotowany i zabezpieczony, miejscami są bardziej strome podejścia, zwłaszcza przy końcowym fragmencie, ale myślę że każdy sobie z nimi poradzi. Warto założyć buty trekkingowe, wziąć czapkę, zapas wody i kurtkę chroniącą przed wiatrem lub cieplejszą bluzę (mogą się przydać po dotarciu na miejsce). Zgodnie z oznaczeniem na początku szlaku, trasa ma 3 km w jedną stronę, szlak PR 8. Spokojnym tempem, z przerwami na zdjęcia i odpoczynek wycieczka zajmie około 2-3 godziny w obie strony.

W trakcie spaceru warto zejść na kamienistą plażę i chwilę odpocząć (zejście jest oznaczone) i zatrzymać się przy punktach widokowych. Skały wystające z oceanu robią ogromne wrażenie.

Po drodze można zatrzymać się też w barze na małą kawę, wodę lub brisę.

Wiosną i jesienią szlak wyglądał zupełnie inaczej, co doskonale widać na zdjęciach (marzec 2021 i październik 2018).

Auto można zostawić na parkingu przy szlaku lub przy ulicy.

Dodatkową atrakcją są samoloty podchodzące do lądowania na lotnisko w Funchal.

Marzec 2021
Październik 2018

Cabo Girão Skywalk taras widokowy Cabo Girão

Jeden z najwyższych klifów w Europie (580 m n.p.m.) położony wzdłuż południowego wybrzeża Madery. Sam klif początkowo nie robi wrażenia, ale taras widokowy ze szklaną podłogą już wzbudza emocje. Niejeden turysta przed wejściem na taras ma chwilę zawahania, czy to oby na pewno bezpieczne i czy konstrukcja wytrzyma obciążenie kilkudziesięciu osób, które właśnie na nim stoją.

Z punktu widokowego rozpościera się piękny widok na małe poletka uprawne w dole, tuż nad oceanem, miasteczko Câmara de Lobos oraz stolicę wyspy Funchal.

Wstęp na taras widokowy jest bezpłatny. Auto można zaparkować przy ulicy zaraz obok wejścia. Ten punkt wycieczki warto zaplanować na bardzo wczesne godziny poranne lub mocno popołudniowe – w ciągu dnia przewija się tutaj mnóstwo wycieczek zorganizowanych, które wysypują się z autokarów biur podróży.

Widok na Funchal

Vereda do Fanal

Trasa, na której pogoda zmienia się w ciągu kilku sekund – raz idziemy w pełnym słońcu, a za chwilę toniemy we mgle i chmurach.

Las Fanal znajduje się na górskim płaskowyżu Paul da Serra w północno-zachodniej części Madery. To miejsce można odwiedzić na dwa sposoby – parkując bardzo blisko miejsca docelowego, tuż przy wejściu do najbardziej klimatycznego lasu na wyspie lub udać się w kilkugodzinną wycieczkę i przejść trasę od samego początku (trzeba pamiętać, że później trzeba też wrócić po auto tą sama trasą!).

Najlepiej dotrzeć tutaj autem, które można zostawić przy drodze lub wyznaczonej zatoczce.

W wersji dłuższej trekking rozpoczynamy na parkingu przy drodze ER209, szlak PR13. Łącznie trasa w obie strony to ponad 20 km. W kilku miejscach szlak przecina się w drogą asfaltową. Fanal to przede wszystkim drzewa Ocotea foetens (podgatunek drzew ocotea z gatunku wawrzynowatych – Laurissilva). Drzewa te rosną tylko na Maderze. 

Praia do Porto do Seixal czarna plaża w Seixal

Według mnie to najpiękniejsza plaża na wyspie – czarna, z miękkim piaskiem, z widokiem na wodospady. Świetną opcją w chłodniejsze dni jest tutaj urządzenie pikniku.

Pico do Arieiro & Pico Ruivo

Na Pico Ruivio można dostać się na dwa sposoby – z Pico Arieiro lub z Achada do Teixeira.

W wersji mniej wymagającej trzeba dojechać do Achada do Teixeira, stamtąd zaczyna się szklak PR1.2. Trasa zajmuje około 3h w obie strony (wliczając w to bardzo długą przerwę na zdjęcia i podziwianie widoków) i liczy ok 6km.

W wersji dłuższej trekking zajmuje około 8h w obie strony, szklak PR1, do pokonania jest około 11 km w obie strony.

To opcja nieco trudniejsza pod względem technicznym – większa ekspozycja i małe element wspinaczki. Szlak prowadzi licznymi tunelami wydrążonymi w skałach. Trasa jest bardzo malownicza. Na pewno przyda się zapas wody i odpowiednie buty, dodatkowo krem z filtrem i kurtka.

Zarówno w wersji krótszej jak i dłuższej, bardzo polecam taki rodzaj aktywności na Maderze.

Widok na schronisko na szczycie Pico Ruivo

Santana tradycyjne maderskie miasteczko

Małe, urocze domki kryte strzechą wyglądające trochę jak z bajki. Obecnie prowadzone są w nich małe sklepiki z pamiątkami i rękodziełem.

Jardim Botânico da Madeira & Monte Palace Madeira ogrody botaniczne

Ogrody botaniczne to cała roślinność Madery zebrana na skoncentrowanej powierzchni. Znajdziemy tu kaktusy, hortensje, storczyki i sterlicję królewską.

Madera to także raj dla milionów jaszczurek, które spotkamy po prostu wszędzie.

Wszędobylskie jaszczurki

Mercado dos Lavradores targ w Funchal

Targ znajduje się w Funchal. Warto się tu wybrać i zobaczyć te wszystkie rodzaje markuj i banano-ananasów. Na targu znajdziemy też lokalne przyprawy, ryby, kwiaty. To miejsce gdzie turyści spotykają się z Maderczykami, którzy robią tu codzienne zakupy.

Odmian markuj jest naprawdę sporo
Typowe dla Madery kwiaty – hortensja i strelicja królewska
Lokalny przysmak, czyli pałasz czarny

Levada das 25 Fontes/Rabaçal & Levada do Risco

To najbardziej popularne lewady, dlatego warto zacząć trekking we wczesnych godzinach porannych aby po dojściu do wodospadów nie zginąć w tłumie turystów.

Szlak PR6 zaczyna się przy drodze ER110. Auto możemy zostawić przy drodze lub na przygotowanym dużym parkingu.

Trasa jest bardzo łatwa, prowadzi dobrze przygotowanymi i zabezpieczonymi ścieżkami. Las wawrzynowy przez który biegnie lewada robi niesamowite wrażenie. Intensywna zieleń, dziko rosnące hortensje, wszystkie mchy, paprocie, porosty sprawiają, że czujemy się trochę jak w innej krainie.

Warto założyć wygodne buty i zabrać kurtkę chroniącą przed wiatrem i deszczem.

Całkiem przypadkiem trafiłam też na niesamowity tunel. Ciemny, mokry, z przepiękną roślinnością na każdej jego części. Przejście wymaga latarki i odpowiednich butów.

Camara da Lobos rybackie miasteczko

Bardzo kolorowe i gwarne miasteczko, w którym możemy podejrzeć pracę rybaków. W porcie naprawiane są łódki między którymi na rozwieszonych patykach suszą się ryby.

Miejscowość ma swój niepowtarzalny klimat, z którego korzystał wypoczywający tutaj Winston Churchill.

Madera – najpiękniejsza europejska wyspa. Podróż w czasie pandemii

Madera to zdecydowanie mój numer jeden, jeżeli chodzi o europejskie kierunki. Wyspa jest różnorodna, jednocześnie dzika i bardzo turystyczna. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, bo możliwości są naprawdę nieograniczone.

Można oddać się błogiemu lenistwu na plaży, pływać w naturalnych basenach, aktywnie spędzać dnie na spacerach wzdłuż lewad lub górskich wędrówkach, można surfować, snurkować, czy też żeglować. To taki mały raj w pigułce, bo wyspa ma zaledwie 741m2 powierzchni.

Maderę miałam okazję odwiedzić już dwukrotnie, ale to nadal za mało żeby odkryć całe jej bogactwo.

Pierwsza podróż jesienią 2018 roku była zaplanowana z prawie półrocznym wyprzedzeniem, druga miała miejsce w marcu tego roku i ze względu na COVID-19, ciągle zmieniające się warunki przemieszczania po świecie, była dość spontaniczną decyzją której absolutnie nie żałuję. Poza tym, po pierwszym spotkaniu z wyspą i tak wiedziałam, że jeszcze tam wrócę.

Do podróży w marcu przekonała mnie w miarę stabilna sytuacja na świecie związana koronawirusem. Wydawało się, że jest już całkiem bezpiecznie i można ruszyć w świat.

Zdecydowałam się na zakup biletów czarterowych w TUI (linia Enter Air) i rezerwację noclegu przez Airbnb. Za bilety lotnicze dla dwóch osób z dwoma dużymi bagażami zapłaciłam ok 3200 zł, koszt noclegu na 7 dni to ok. 1800 zł.

Rząd Madery zdecydował się na przyjmowanie turystów z negatywnym wynikiem przeciw COVID-19. Test można było wykonać w Polsce lub po wylądowaniu na lotnisku w Funchal (w drugim przypadku koszt wykonania testu był po stronie rządu Madery, na taką też opcję się zdecydowałam).

W przypadku wykonywania testu na miejscu, obsługa lotniska prosiła o okazanie kodu QR w aplikacji madeirasafe.com i wskazywała właściwą kolejkę do wykonania badania, które było przeprowadzone bardzo sprawnie, bez żadnego zamieszania, czy długiego oczekiwania. Kierunek poruszania się po lotnisku dla osób zaszczepionych, z wykonanym testem i oczekujących na test był zaznaczony na podłodze niebieskimi i zielonymi liniami. Po podaniu pracownikowi lotniska numeru telefonu, otrzymałam cztery naklejki z kodem kreskowym (jedna dla mnie, pozostałe dla osoby pobierającej wymaz, kod był potrzebny do sprawdzenia wyniku testu następnego dnia). Cała procedura na lotnisku zajęła nie więcej niż 10 minut.

Podczas wykonania testu otrzymałam instrukcję, że czas oczekiwania na wynik to 8-10 godzin, mam udać się do miejsca noclegu, mam nałożoną kwarantannę i nie mogę poruszać się po wyspie.

Wynik testu otrzymałam mailem około 2 w nocy (około 8 godzin od wykonania testu) i od tego momentu mogłam swobodnie poruszać się po wyspie.

W takcie marcowego wyjazdu na Maderze obowiązywała godzina policyjna – w tygodniu od 19:00 do 5:00, a w weekendy od 18:00 do 5:00, dotyczyła zarówno turystów jak i mieszkańców wyspy. Po 18/19 zamykane były sklepy, restauracje, bary, apteki, itd. Jeżeli ktoś zjawiał się w restauracji przed 18/19, obsługa na wejściu informowała, że o określonej godzinie zamykają i mamy ograniczony czas na spożycie posiłku. Tym samym trzeba było dobrze planować wszystkie trasy, żeby zdążyć zrobić zakupy lub zjeść kolację w restauracji do wyznaczonej godziny.

W 2019 roku mieszkałam w Funchal, dlatego tym razem zdecydowałam się na inne miejsce.

Na Airbnb znalazłam piękny domek z widokiem na ocean i zachodzące słońce w Arco da Calheta i to był strzał w dziesiątkę! Domek był położony na wzgórzu. Trochę odludzie, stromy podjazd (jak na Maderę przystało), ale za to genialne widoki o każdej porze. Do tego prywatne jacuzzi i godzina policyjna niestraszna. Po całym intensywnym dniu zwiedzania, można było odpocząć w idealnych okolicznościach. Miejsce było też super bazą wypadową do zwiedzania wyspy. Warto zaznaczyć, że temperatura powietrza w górach była zdecydowanie niższa niż nad oceanem, dlatego wychodząc z domu ubierałam bluzę, a w tym czasie nad oceanem można było już plażować.

Po Maderze najlepiej poruszać się autem, dzięki czemu zyskujemy całkowitą niezależność, ale nie jest według mnie to wyspa dla niedoświadczonych kierowców. Podjazdy, zjazdy, serpentyny i wąskie uliczki mogą przysporzyć kłopotów komuś, kto siada za kierownicą okazjonalnie lub jeździł do tej pory tylko po nizinach. Polskie podjazdy typu 5 czy 7% przy Maderze wydają się takie płaskie! Zdarzają się też miejsca, gdzie zmienia się organizacja ruchu i nagle musimy jechać lewą stroną (na przykład jedna z uliczek w okolicach Monte).

Madera to wyspa tuneli. Co chwilę trzeba przebijać się przez góry, bo tak właśnie została poprowadzona nowa droga. Stara droga wzdłuż wybrzeża została już w zasadzie całkowicie zamknięta (choć można trafić jeszcze na niewielkie jej fragmenty, z których korzystają miejscowi) dla ruchu ze względu na liczne wypadki z udziałem turystów i obrywy skalne, które stanowiły poważne zagrożenie.

Ze względu na niewielkie rozmiary wyspy (długości 57 km z zachodu na wschód, szerokości 22 km w najszerszym miejscu i długości wybrzeża około 140 km), w około godzinę można dojechać w dowolne miejsce, co jest ogromną zaletą dla wszystkich aktywnych turystów.

Przy wypożyczeniu auta warto zdecydować się na pełne ubezpieczenie, które pokryje koszty ewentualnego uszkodzenia, czy to spadającymi kawałkami skał, czy przebiciem opony na tym, czego nie zauważymy na drodze.

Podróż w czasie pandemii miała (mimo wszystko) niewątpliwie sporo zalet.

Na wyspie było naprawdę niewielu turystów. Dzięki temu nawet najbardziej turystyczne miejsca można było zwiedzać bardzo swobodnie, bez pośpiechu i presji, że ktoś depcze nam po piętach. Na szlakach mijałam zaledwie kilku turystów dziennie. Tym samym, nie było problemu, aby zrobić zdjęcia bez ludzi w tle (to mój koszmar i obsesja!), zatrzymać się i po prostu podziwiać widoki.

Mniej gości w restauracjach i barach oznaczało szybszą realizację zamówienia. Na drogach odczułam zdecydowanie mniejszy ruch, nie było też kłopotu ze znalezieniem miejsca parkingowego blisko wejścia na szlak.

Ceny noclegów, czy to w centrum Funchal, czy na obrzeżach były zdecydowanie niższe. Korzystnie cenowo wypadały również wycieczki organizowane przez biura podróży (w opcji last minute można było znaleźć świetną ofertę poniżej 2000 zł/osoba).

Niestety, to co dla turysty było plusem, mogło być ogromnym minusem dla samych Maderczyków, którzy na turystyce opierają swoje lokalne rodzinne biznesy. Każdy kij ma dwa końce…

Na Maderę wrócę jeszcze nie raz. Ta wyspa ma w sobie coś magicznego i dwa tygodniowe pobyty to zdecydowanie za mało, żeby wszystko zobaczyć.

Kolejne klify, punkty widokowe, lewady, górskie szczyty, to wszystko czeka na następną wizytę.